Nigdy nie lubiłam szkoły. Chociaż uwielbiałam i nadal uwielbiam się uczyć. I pomimo, że zawsze byłam najlepszą uczennicą w klasie (chociaż to może akurat zawdzięczam swojej chorowitości i połowicznej frekwencji, która dawała mi czas na czytanie i uczenie się we własnym tempie). Nie lubiłam szkoły także jako nauczyciel (chociaż na kursach językowych uczyło mi się świetnie i byłam jednym z najlepiej ocenianych lektorów). Obserwując moje nastolatki, mam wrażenie, że niewiele się w szkołach zmieniło oprócz tego, że jest jeszcze więcej informacji do wchłonięcia – informacji, które niekoniecznie przygotują je do życia, pracy itd.
Szkoły są stresujące. Dla uczniów i dla nauczycieli.
Ok, nie generalizujmy. Na pewno są szkoły, w których dzieciom jest dobrze. Nauczyciele, którzy oprócz pasji nauczania mają też umiejętność budowania relacji z dziećmi. Nawet takich kilku spotkałam na swojej (a właściwie moich dzieci) drodze. Ale tak naprawdę nawet oni nie zawsze potrafią dokonać cudu w ramach pewnego systemu i bywają pod taką presją wyniku, że zadają uczniom tony zadań z matematyki na ferie zimowe przed testem szóstoklasisty. I jest takich nauczycieli i szkół za mało.
Marzy mi się szkoła Self-Reg. A właściwie Self-Reg we wszystkich szkołach. Ale nie jako kolejna lekcja do odbębnienia (w stylu “Nie zaliczysz Self-Rega? Będziesz mieć obniżoną ocenę z zachowania.”). Nie, marzy mi się coś podobnego do tego, co zaczyna się w Kanadzie – szkoły stosujące Self-Reg, żeby uczniom było fajniej i lżej się uczyć. Nauczyciele stosujący Self-Reg u samych siebie i lepiej radzący sobie z własnym stresem. Uczący uczniów na własnym przykładzie i w działaniu. Zmiana systemowa.
Ale właściwie co jest nie tak ze szkołami? Czemu aż tak chcę je zmieniać? Może mam tylko obsesję wynikającą z własnych przeżyć szkolnych? Obejrzyjmy stresory w 5 obszarach w dzisiejszych szkołach. Wszystkich nie wymienię, ale te najbardziej oczywiste.
- obszar biologiczny.
Hałas na korytarzach i w klasach. Dobra, wiem, uczniowie wrzeszczą, gadają i co tam jeszcze, ale tak naprawdę to też kwestia wyciszenia odpowiednimi materiałami, aby uniknąć echa i potęgowania hałasu.
Chaos wizualny w salach. Zgadza się, pomoce naukowe są potrzebne, ale dla niektórych, a może i większości uczniów mogą stanowić nadmiar bodźców wizualnych i przeszkadzać im w skupieniu uwagi.
Rytm zajęć niezgodny z naturalnym rytmem cyklu pobudzenia i potrzeby odpoczynku. Zazwyczaj po około 60-90 minutach potrzeba około pół godziny przerwy na regenerację, a tymczasem uczniowie i nauczyciele ganiają z sali do sali na 5-minutowych przerwach.
Zadawanie za dużo, co skutkuje brakiem odpowiedniej ilości odpoczynku, a nawet snu dla uczniów. Czy nauczyciele próbowali odrabiać zadawane przez siebie i innych nauczycieli w tym samym dniu prace domowe? Pewnie zadawanie tych nieraz jałowych zadań jest także wyrazem stresu – tym razem nauczycieli “Czy aby zdążę z materiałem? Czy osiągnę wynik?”
Brak wzięcia pod uwagę różnego rodzaju niedowrażliwości i nadwrażliwości sensorycznych u uczniów oraz ich indywidualnych potrzeb w zakresie samoregulacji. W kanadyjskich szkołach tworzy się obecnie klasy z miejscami, gdzie uczeń może się wyciszyć lub dostymulować bodźcami sensorycznymi w miarę potrzeby, a nawet pojeździć na rowerkach stacjonarnych, żeby zaspokoić potrzebę ruchu, a u nas nadal pokutuje “Nie wierć się, siedź prosto (na niewygodnych krzesełkach), patrz na tablicę”. A tymczasem to, co postrzegamy jako oznakę braku uwagi nieraz stanowi właśnie indywidualną strategię ucznia na je utrzymanie. - obszar emocjonalny
W wielu szkołach nadal pokutuje metoda kija (bardziej niż marchewki). Straszenie. Jedynkami, kartkówkami, nie zdaniem do kolejnej klasy, obniżoną oceną z zachowania, sprawdzianem szóstoklasisty, gimnazjalisty, maturą… Karzącą miną nauczyciela. Zdarza się nadal motywowanie za pomocą insynuacji, że “uczniowie się nie starają, są leniwi, nie wystarczająco inteligentni…”. Lęk, wstyd, obniżanie poczucia wartości.
W szkołach prywatnych, w których dominuje metoda marchewki nie do końca jest lepiej. Bo ta marchewka to nieraz poganianie ledwo żywego osiołka. Nakręcanie na sukces i wynik nie mające zbyt wiele wspólnego z budzeniem wewnętrznej motywacji i ciekawości. Niby miło, a jednak… jak nie robisz więcej, więcej, więcej… Będą lepsi od Ciebie. I wstyd.
Nie wspomnę o ponurych wnętrzach i niemiłych paniach w szatni, tudzież budownictwie “więziennym”, które buduje swoisty klimat, bo i jakżeż tu zredukować takie stresory 😉 - obszar społeczny
Wszechobecna rywalizacja zamiast współpracy nie sprzyja budowaniu przez uczniów dobrych relacji (a te chronią przed stresem). Relacja z nauczycielem też nierzadko nie istnieje – raczej nie zauważa ucznia, a najczęściej stoi “po drugiej stronie barykady”, zdystansowany i dyscyplinujący. A na godzinach wychowawczych zamiast prawdziwych rozmów, sprzyjających integracji i tworzeniu zgranej grupy najczęściej pogadanki o tym, co trzeba, jak należy, co powinien dobry uczeń i obywatel. - obszar prospołeczny
Częste poczucie niesprawiedliwości (bo jednak system ocen bywa zawodny).
Wymuszanie empatii na zasadzie “dobrowolnego” wolontariatu na ocenę z zachowania – zamiast wydobywania z uczniów wrodzonej empatii (która kwitnie u ludzi, którzy nie doświadczają nadmiernego stresu oraz doświadczają empatii ze strony dorosłych).
Brak empatii ze strony nauczycieli.
Konieczność radzenia sobie z emocjami nauczycieli i ich stresem.
To sporo stresorów jak na jednego ucznia. A zmęczony i zestresowany mózg nie uczy się dobrze. Uczeń, który jest zmęczony, przeżywa lęk szkolny albo nie może zbudować dobrych relacji najczęściej ma kłopoty z koncentracją i zapamiętywaniem (bo podczas reakcji walki lub ucieczki przełącza się na tryb “przetrwania” i wyłącza myślące części mózgu, które dla tegoż przetrwania nie są z punktu widzenia ewolucji niezbędne).
A co z regeneracją energii potrzebnej do radzenia sobie ze stresem? Też w szkołach nienajlepiej – bo i kiedy? Skoro trzeba gonić z materiałem?
Ale czy naprawdę trzeba? Może można wolniej, a skuteczniej?
W kolejnych postach o stresie nauczycielskim i pomysłach na Self-Reg w szkołach.
A jak jest w szkołach Waszych dzieci?
Śledzę posty od dawna. W Stanach , Kanadzie od bardzo dawna jest inaczej.Moze nie wszystko ostatecznie wychodzi super ale zmiany są dokonywane bardzo szybko a u nas właściwie ich nie ma. Pozdrawiam
Myślę, że i u nas krok po kroku przetrzemy szlaki. Sytuacja po sytuacji. Stuart Shanker często mówi o koncentrowaniu się nie na całości, bo rozmiar zmian może wydawać się przytłaczający (ile jeszcze do zrobienia i jest tak… beznadziejnie), ale o skupieniu się za każdym razem na konkretnej sytuacji, konkretnym dziecku, konkretnym nauczycielu, rodzicu, klasie, szkole… I kiedy każdy z nas coś zmieni w sobie i wokół siebie, będziemy mieć efekt nakładania się na siebie kręgów na wodzie, aż stworzymy falę 🙂